Jak testuję gadżety erotyczne

Kiedy biorę do ręki nowy gadżet, czuje się podekscytowana. Jest to dokładnie takie samo uczucie, które dopada osoby wymieniające sobie telefon na nowszy model.

Zachwyca się błyszczący połysk lub kolor, gładkości lub faktury (jeśli akurat takie są na obudowie). Z ekscytacją też oglądasz ekran, zauważasz nowe szczegóły akutalniejszej wersji systemu. Wreszcze instalujesz wszystko po kolei i z radością zaczynasz sprawdzać aparat fotograficzny czy brzmienie filmów na YT.


Kontakt z gadżetem erotycznym osoby, która na codzień ma z nimi kontakt, a szufladę pełną dobra, wygląda podobnie – do pewnego stopnia. Oglądając i przeglądając ogromne ilości gadżetów, z jednej strony ciężko być zaskoczonym. Z drugiej – wiadomo na co zwracać uwagę i czemu się przyglądać. Sprawdzasz, jak działają przyciski, jak niskie częstotliwości osiąga wibrazja. Dotykasz faktur, gładkości. I napawasz wzrok kolorem. Bo jednym z głównych atrybutów nowych gadżetów to bajeczne kolory, oczywiście.
Prawda jest taka, że nawet z uwagą oglądasz pudełko – bo ono też ma znaczenie. Po nim widzisz, gdzie producent położył nacisk, z czego zrezygnował i co powstało kosztem czego. Czy niska cena odbija się już w pudełku, czy może w trudnościach jakie sprawia przełączanie guzików. A może głośność zabawki.

Zaciekawienie odnoszące się do samego działania to wypadkowa wrażeń dotykowych, słuchowych, wzrokowych. Zdarza się, że kompletnie nie miałabym ochoty sprawdzić zabawki, a bardzo rzadko, że strasznie chcę. Zazwyczaj zaciekawienie plasuje się gdzieś po środku.
To dlatego testowanie gadżetów zajmuje tyle czasu. Czasem ciężko się do tego zabrać. Najwięcej radości i zdziecinniałej ekscytacji pojawia się w toku dyskusji z partnerem, z którym zazwyczaj testujemy zabawkę podczas wspólnych zabaw. To pierwsza jazda przydatności i fajności. Jednak taka właściwa, jeśli nie jest to akcesorium dla pary, powinna odbywać się solo. Można się wtedy naprawdę skupić i dowiedzieć,czy gadżet spełnia swoje zadanie, a jeśli nie, to co jest z nim nie tak.

https://www.instagram.com/p/B-iFmsXpZTM/

Testowanie zabawki erotycznej to 90% analiz umysłowych i 10% zabawy (więcej, jeśli gadżet okazuje się być niewiarygodnie fantastyczny). Przyglądam się temu jak się steruje, jak działa na ciało i strefy, do których jest przeznaczona. Fakt jest taki, że to, co czujemy w dłoniach to czasem za mało, by na pewno stwierdzić jak na pewno zareagują strefy erogenne. Zwracam uwagę na szereg rzeczy. Na wagę, wygodę prowadzenia, poziom twardości zabawki i jak się ma ona do wrażeń. Podobnie sprawa wygląda z kształtem. Każdy element jest ważny. Z jednej strony oczywiście ważne jest jak ja reaguje. Ale jeśli coś idzie nie po mojej myśli, musze uwzględnić dla kogo w takim razie by to było.

To jest jedna z moich zasad od lat. Myślę, że każdy gadżet ma swojego amatora i powstał “dla kogoś”. Nie pamiętam, żeby coś zrobiło na mnie tak potworne wrażenie, żebym stwierdziła, że jest do niczego i rzuciła w kąt. Przynajmniej z punktu widzenia funkcjonalności. Bo oczywiście poziom techniczny wielu gadżetów pozostawia wiele do życzenia (kiedy na przykład bierzesz w dłoń jakieś cudo z fajerwerkami z wyglądu, a po włączeniu masz wrażenie, że będziesz testować pilarkę). Oczywiście większość testowanych pozytywnie gadżetów nie staje się z automatu ulubionymi. Nawet w tych wysoko ocenionych są zabawki, które są ok i takie, do których po prostu z przyjemnością (nomen omen) wracam.

Testowanie zabawek to bardzo miły aspekt pracy z gadżetami erotycznymi. Miły głównie dlatego, że wiąże się z odkrywaniem, uczeniem się o czymś nowym, poznawaniem. A to chyba najmilsze uczucie jakie ja mogę sobie wyobrazić. A orgazmy to słodka wisienka na torciku poznania.